Tytuł: „Warcraft: Początek”
Wydawca: Universal Studios.
Reżyseria: Duncan Jones.
Czas trwania: 123min.
Na samym początku zaznaczę, że nigdy nie czytałam żadnych książek z tego uniwersum ani nie grałam w żadną grę z nim związaną, dlatego moja opinia jest oparta tylko i wyłącznie na tym, co zobaczyłam na ekranie.
Historia zaczyna się w momencie, w którym planeta Azeroth, zamieszkana głównie przez ludzi, zostaje najechana przez orków. By mogli bezpiecznie przejść przez magiczny portal, muszą zyskać jak najwięcej energii. To stwarza zagrożenie dla mieszkańców Azeroth i postanawiają oni stawić czoła najeźdźcą. Jeden z orków odkrywa, że jego pobratymcy wcale nie chcą pokojowej egzystencji z ludźmi i postanawia coś z tym z robić. Co takiego? Tego już musicie dowiedzieć się z filmu.
Jeśli mam być obiektywna, to film, jako osobne dzieło, jest piękny. Świetnie wykonane kostiumy, charakteryzacja, efekty wizualne oraz sceny walki są spójne i wykonane na najwyższym poziomie. Gra aktorska… Hm. Powiem tak, szału nie było ale też nie mogę powiedzieć, że było beznadziejnie, bo postaci były całkiem wiarygodne. I to by było tyle, jeśli chodzi o pozytywny odbiór tej produkcji. Jest to film zrobiony strikte pod fanów serii i jeśli ktoś, tak jak ja, nigdy wcześniej nie miał styczności z tym światem, to może być bardzo zagubiony w nawałnicy imion, miejsc, odniesień i całokształtu. A przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, bo mniej więcej w połowie stwierdziłam, że nic już z tego nie rozumiem i miałam ochotę wyjść z kina. A to zdarza mi się bardzo rzadko.Zwłaszcza na produkcjach z mojego ulubionego gatunku. Może była to wina dziadowskiego nagłośnienia w kinie… Nie wiem. Jednak, jak już wspomniałam, fani Warcrafta na pewno znajdą tutaj coś dla siebie. A ci, którzy liczyli na dobrą rozrywkę rodem ze świata fantasy, to ją dostaną, lecz w bardzo pogmatwanej formie. Film nie zrobił na mnie wrażenia: wow. Ani nawet nie porwał mnie na tyle, bym mogła go polecić każdemu.
W mojej ocenie mocne 5,5/10.