Tytuł: Man of Steel
Reżyseria: Zack Snyder
Uniwersum: DC Comics – Superman
Wydawca: Warner Bros.
Premiera: 14.06.2013
W tym filmie, poznajemy historię młodego Kal-Ela ( Henry Cavill), który jako niemowlę, zostaje wysłany na Ziemię, gdyż jego rodzinna planeta- Krypton, chyliła się ku upadkowi. Jego ojciec Jor-El ( Russell Crow), postanawia wszczepić w komórki syna kody genetyczne całej swojej rasy, by mogła choć po części przetrwać. Działania Jor-Ela nie podobają się jednemu z generałów, który robi wszystko, by powstrzymać inżyniera przed dopełnieniem swojego planu. Nie udaje mu się i zostaje skazany na wygnanie. Chwilę później, planeta Krypton przestaje istnieć.
Na Ziemi, poznajemy losy młodego Kal-Ela, którego przybrani rodzice nazwali Clark. Od dzieciństwa, młody Kent był inny niż swoi rówieśnicy i zawsze znajdował się w sytuacjach, których nie można było logicznie wytłumaczyć. Wielu mieszkańców wsi,w której mieszkali Kentowie, mieli go za odmieńca i dziwaka. Sam Clark czuł się wyrzutkiem, lecz nie potrafił nie pomagać ludziom w potrzebie. Dlatego przybierał różne imiona i zatrudniał się w najróżniejszych miejscach, by wreszcie odkryć prawdę o sobie. Te działania nie umknęły też młodej reporterce Daily Planet, Lois Lane ( Amy Adams), która zaczyna pisać o tajemniczym „aniele stróżu”, który i jej uratował życie… Od tamtego momentu, losy Clarka i Lois połączyły się, a co się stało dalej? Tego musicie dowiedzieć się już oglądając film.
Ogólnie, jeśli nie jesteście fanami tego typu kina, to ten film Was znudzi. Dużo tu „geekowego” żargonu i przydługich scen walki. Zupełnie nie mogłam się przekonać do Henry’ego Cavilla jako Supermana, a jak mi jeszcze zaserwowano Kevina Costnera i Russella Crow w jednym filmie, to stwierdziłam, że to jednak jest stanowczo za dużo, jak na moją tolerancję. Aczkolwiek, film sam w sobie był bardzo dobrze zrobiony. Wkomponowanie efektów wizualnych w całość było wykonane w sposób, który nie przyprawiał o ból głowy, dlatego tutaj daję dużego plusa. Gra aktorska… Cóż spodziewałam się czegoś gorszego, a dostałam coś dobrego. Russell dał radę jako Jor-El. Tak samo, jak Henry dał radę jako Kal-El. Muszę pogratulować twórcom zrobienia dobrego kina akcji, z elementami fantastycznymi, ale końcowe sceny jak dla mnie były stanowczo przesadzone. Za dużo wybuchania, jakiegoś wojskowo-naukowego gadania i przeciągania wszystkiego do tego stopnia, że w pewnym momencie nie chciało mi się oglądać, bo oczy mnie bolały od nadmiaru boom-boom pow! Kolejnym minusem tego filmu jest fakt, że strasznie się dłuży. Akcja jest jakby na siłę wydłużana pod sam koniec, a tak naprawdę nic to nie wnosi do głównego wątku.
Podsumowując, film uważam za dobry. Wizualnie, merytorycznie i logicznie, trzymał się on kupy, choć trochę trącało mi, w pewnych momentach, Marvelem. Gra aktorska była zadowalająca, także mogę śmiało dać 7,5/10 za tę produkcję.