Tytuł: Batman v Superman. Dawn of Justice
Reżyseria: Zack Snyder
Premiera: 1.04.2016
Czas trwania: 2h 31min.
Mijają dwa lata odkąd w Metropolis pojawił się Superman i wszyscy zaczęli zadawać sobie pytanie, czy jest on faktycznie wybawicielem, czy może jednak jest zagrożeniem dla całego społeczeństwa. Ktoś ewidentnie próbuje siać terror i nieufność na rzecz Kal-Ela. Gdy Clark Kent decyduje się na to, by stanąć przed komisją, która ma za zadanie wyjaśnienie ataku na miasto sprzed dwóch lat i na jakiej podstawie on sam działał, dochodzi do zamachu. To sprawia, że do akcji musi wkroczyć nie kto inny, jak sam Człowiek Nietoperz, który wcześniej miewa dość makabryczne sny o tym, że Superman chce przejąć władzę nad światem. Ale to przecież wiadome, w końcu jest najpotężniejszym człowiekiem na świecie, to kto mu zabroni?
Po około półtorej godziny „knowań”, dochodzi do tytułowego starcia między dwoma ikonicznymi postaciami z uniwersum DC. I… ? No właśnie… I wielkie nic.
Nie chcę Wam spojlerować, ale naprawdę… Takiego obrotu sprawy to ja się nie spodziewałam…
Skupmy się przez chwilę na postaciach:
Lex Luthor ( Jesse Eisnberg) – psychodeliczny naukowiec-businessman, który próbuje doprowadzić do wojny między Supermanem a Batmanem… Okay, koncept może i dobry, gdyby nie fakt, że w tym wcieleniu Lex bardziej przypomina Jokera niż swój komiksowy pierwowzór i chyba aktor, grający go, naoglądał się starych Batmanów i wyszło mu to… Dość karykaturalnie. Nie mówię, że źle zagrał, bo warsztat chłopak ma. Jednakże to nie był taki Lex Luthor, jakiego bym chciała zobaczyć.
Bruce Wayne / Batman ( Ben Affleck) – pomijając fakt, że nie cierpię wręcz Bena Afflecka a jego najlepszą rolą była ta, w której ginął. To jako Batman, dźwignął tę rolę zaskakująco dobrze. Nie mogę porównać go do Christiana Bale’a czy Michaela Keatona, ale był blisko. Gdyby to był film o samym Batmanie, byłoby ciekawie. Jednakże te jego wizje i ta nienawiść były tak przesadzone, że aż nudne.
Clark Kent/ Kal-El/ Superman ( Henry Cavill) – jego Superman mnie nie przekonał. Jakoś… Nie leży mi jego interpretacja tej postaci i nawet będąc naprawdę dobrym i przystojnym aktorem, to mnie nie przekonał ani trochę. Niektóre sceny miał tak trywialne, że się nie chciało na nie patrzeć a inne znowu trochę przydługie.
Lois Lane ( Amy Harris) – for the love of Gods… PO CO ONA BYŁA W TYM FILMIE! Nic do niego nie wniosła. Była płaska i tak naprawdę nie wnosiła nic w fabułę. Po prostu była taką typową „damą w opresji” , która pojawia się tylko po to, by „wabić” Supermana w pułapkę. O jak mi przykro…
Diana Prince/ Wonder Woman ( Gal Gadot) – poza faktem, że jest ładna to też nie wiem, po co ją tam wrzucono. Okay, mogli zrobić jakieś małe cameo, ale nie że przez pół filmu widzimy jak grzebie w komputerze albo buja się po imprezach za Brucem. A potem ni z gruszki ni z wiaderka pow! pojawia się by pomóc naszym strudzonym bohaterom walczyć z jakimś potworem rodem z Kryptonu… O Borze Wszechszumiący…
Ogólnie film całkiem w porządku. Dało się go obejrzeć, choć ja przysypiałam gdzieś w połowie i miałam ochotę go wyłączyć. A zakończenie to po prostu mnie rozwaliło na łopatki i miałam ochotę ryknąć śmiechem. Serio. No ale, OK, Universal, jak tak chcecie się bawić, to pozdrawiam i róbcie tak dalej. Na pewno znajdą się koneserzy tego typu kina, gdzie główna historia ginie w tonie boom! boom! pow! ka-splush! No ale czego jak się spodziewam po Zacku Snyderze?
Plus całości? Cameo Flasha i Aquamana ❤ I czekam na „Justice League”, „Flasha” i „Aquamana” bo będzie epickość.
W mojej ocenie mocne 6/ 10.