Tytuł: „Empire of Storms”/ „Imperium Burz”
Autor: Sarah J. Maas
Seria: „Throne of Glass”/ „Szklany tron”
Wydawnictwo: Bloomsbury/ Uroboros.
Liczba stron: 692. ( wersja angielska)
Premiera w Polsce : 26.04.2017
Królowa-zabójczyni poprzysięgła odbudowę swojego królestwa. Zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, iż jest jedyną osobą która może powstrzymać odwiecznego wroga królestwa Terassen- Erawana- Mrocznego Króla, który w przeszłości walczył z królową Eleną. Aelin wie, że wykorzysta on jej przeszłość, jej sojuszników i wrogów przeciw niej by raz na zawsze zniszczyć jej dziedzictwo.
Pomimo potężnego dworu, który jej towarzyszy, musi przekonać swoich potencjalnych sojuszników, że jest godna swojej pozycji. Aelin musi też wyruszyć w bardzo niebezpieczną podróż, która może zaważyć na przyszłości jej i królestwa. Co lub kogo będzie musiała poświęcić młoda królowa dla swego królestwa? Tego dowiecie się, sięgając po „Imperium Burz”.
Miały być „ochy i achy” miało być „wow”. I miało być cudownie i wspaniale, ale wyszło dziwnie…
Zacznę może od tego, że od samego początku nie trawiłam wręcz Aelin. Denerwowała mnie strasznie swoim rozbuchanym ego, ale w „Królowej cieni”, pokazała się z tej trochę lepszej strony. W piątym tomie, cóż… Powraca stara, rozwydrzona Celaena, która nie za bardzo wie, co się z nią dzieje i jak ma używać swoich mocy… Smutne, ale cóż zrobić. Skoro autorka postanowiła tak wykreować tę postać, to ja już nie mam pytań.
W tej części, zakochałam się wręcz w wątkach czarownic i Manon Blackbeak. Gdy po raz pierwszy pojawiła się w „Dziedzictwie Ognia” nie byłam do niej przekonana. Wydawała mi się straszną zołzą ( była czarownicą, która nienawidziła ludzi, więc jej zachowanie było całkiem uzasadnione). Ale gdy poznajemy jej historię, zaczynamy rozumieć, dlaczego jest taka a nie inna. Bardzo też podobał mi się rozwój postaci Doriana w tej części, który ( UWAGA SPOJLER) jest już królem Adarlanu.
I wszystko mogłoby się potoczyć super, gdyby nie fakt, że przez połowę piątego tomu czytamy o radosnym chędożeniu nie głównych bohaterów. Jest to tak rozbuchane, że aż czasami niesmaczne. Jeśli miałabym ochotę poczytać erotyczne fantasy, sięgnęłabym po Anne Bishop.
Nie mogę też nie wspomnieć o finale, który mnie po prostu rozwalił na łopatki. Jak przez całą książkę miałam rollercoaster uczuciowy, tak na samym końcu Sarah mnie po prostu zabiła… Ostatnie kilkanaście stron było dla mnie katorgą i miałam ochotę zamordować autorkę za taki obrót sprawy. O mały włos nie wyrzuciłam książki przez okno a to zdarzyło mi się trzy razy w życiu.
Kilka słów muszę też napisać o tłumaczeniu, które trochę mnie razi w oczy. Przepraszam, ale tak właśnie jest. Pomimo, że nie jest najgorsze, to przekład nazw własnych czy „nazwisk” bohaterów na język polski strasznie kłuł mnie w oczy.
Podsumowując, książka jest okay. Oczekiwałam czegoś znacznie lepszego, a dostałam papkę, którą ratuje kilka pobocznych postaci. Szkoda, bo wiem, że Sarah potrafi pisać pięknie. A ta część, mimo emocji jakie we mnie wzbudziła zwłaszcza przy końcówce, jest przeciętna.
Z czytelniczym salut,
Meg.