Tytuł: „Szczury Wrocławia. Szpital”
Autor: Robert J. Szmidt.
Wydawnictwo: Insignis.
Liczba stron: 240
Wrocław ,1963 roku. Na tyłach Zakładu Karnego nr 1 stoi zwalisty poniemiecki gmach mieszczący klinikę psychiatryczną. To właśnie tam rozegrała się kolejna odsłona dramatu miasta, które zapadło na tajemniczą chorobę. 9 sierpnia na oddział trafia mężczyzna, który twierdzi, że jego zmarła żona zmartwychwstała, a potem popełniła samobójstwo. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jakaś bzdura. Ale personel wcale tak nie uważa. Co gorsza, jeden po drugim zaczyna zapadać na tę dziwną chorobę a jaki był finał? Tego musicie dowiedzieć się już z książki.
Jak szczerze nie przepadam za zombiakami i książkami z tej tematyki, to zarówno „Szczury Wrocławia. Kraty” jak i „Szpital” przypadły mi do gustu. Zwłaszcza ta ostatnia. Była ona lekturą, której nie mogłam odłożyć, nawet wtedy gdy opisy powodowały u mnie skrzywienie z obrzydzenia. Wartka akcja, ciekawi bohaterowie i klimat lat 60. sprawiają, że fani gatunku jak i zupełni laicy ( tacy, jak ja) będą mieli mnóstwo frajdy z czytania. Zaletą tej książki jest też fakt, że jest krótka, dzięki czemu fabuła jest bardziej skoncentrowana i nie rozwodzi się niepotrzebnie na wątki poboczne. Pan Masterton miał rację, pisząc w swojej rekomendacji, że ta książka jest jak dobry film sensacyjna. Jest krwawo, jest intensywnie i są zombie.
Z czytelniczym adieu,
Meg.